Katownia, czy szpital? Przywiązali staruszkę nago do łóżka! To się nie powinno zdarzyć nigdy i w żadnym szpitalu! A jednak – w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Legnicy (woj. dolnośląskie) pielęgniarki przywiązywały 84–letnią pacjentkę rzemieniami do łóżka. Jednego dnia tylko za ręce, dzień później także za nogi! Przestały dopiero, gdy wyszło na jaw, że wnuczka odwiedzająca inną chorą zrobiła zdjęcia przytroczonej do szpitalnego łóżka kobiecie
1. Przeprowadzić higienę rąk oraz założyć niejałowe rękawiczki. 2. Zapoznać się ze stanem pacjenta. a) jeżeli pacjent jest świadomy, tłumaczymy mu cel procedury. b) jeżeli pacjent nie zgodzi się na wykonanie prześcielenia, nie wykonujemy go. c) jeżeli pacjent jest zbyt ciężki, prosimy o pomoc innej pielęgniarki. 6. Podnosimy
Józef Kielar: Dlaczego warto wspierać Centra Zdrowia Psychicznego? Katarzyna Szczerbowska: Dlatego, że jest to takie miejsce, w którym można natychmiast otrzymać pomoc, a nie czekać miesiącami na wizytę u psychiatry. Nowością i fenomenem nie tylko w psychiatrii, ale właściwie w całej ochronie zdrowia jest to, że w takich centrach, a mamy ich już 31, nikt nie zapisuje się do kolejki, ani nie rejestruje się wcześniej. To dlatego o wsparcie dla CZP proszą ministra zdrowia osoby, które miały kryzys psychiczny, ich bliscy, lekarze psychiatrzy oraz Polacy, którzy rozumieją, że jest to wielki problem. W przypadku załamań zdrowia psychicznego, często trzeba działać błyskawicznie, żeby nie doszło do zaostrzenia kryzysu i niezbędnej wtedy hospitalizacji. W punkcie zgłoszeniowo koordynacyjnym CZP, czynnym w każdy dzień powszedni od godz. 8 do 18, a w niektórych centrach, np. w Koszalinie, nawet do 20, na potrzebujących pomocy czeka specjalista. Jak przebiega taka rozmowa? Na pewno padnie pytanie, w czym tkwi problem i co nas skłoniło do szukania pomocy? Po nim można też spodziewać się pytań o styl życia, jakość snu, sposób odżywiania, o ewentualne dotychczasowe leczenie psychiatryczne, czy psychoterapeutyczne, no i od kiedy osoba zgłaszająca się po pomoc zauważa, że dzieje się coś niepokojącego. Objawy kryzysu psychicznego mogą być różne - utrata wagi albo przybieranie na niej, bóle głowy, częste infekcje. Ustalenie tych wszystkich kwestii jest ważne, bo na podstawie rozmowy, opracowuje się wstępny plan leczenia. Form pomocy w centrum jest wiele. Mogą to być regularne wizyty u psychiatry, psychoterapia indywidualna lub grupowa, pobyt na oddziale dziennym do którego przychodzi się rano na kilka godzin zajęć terapeutycznych i wraca po nich do domu. To może być wreszcie leczenie domowe, które polega na tym, że specjaliści jeżdżą do pacjenta i pracują z nim i z jego rodziną. W domu może odbywać się psychoterapia, ale też może tam przychodzić pielęgniarka po to, by podać lek w zastrzyku. Irena Lipowicz, Ewelina Nojszewska, Sebastian Sikorski Sprawdź POLECAMY A co się dzieje w sytuacjach nagłych poważnych, zagrażających życiu i zdrowiu, jak silne myśli samobójcze, czy ostra psychoza? Centra proponują tzw. łóżka kryzysowe w szpitalu a wraz z tym - leczenie całodobowe. Dzięki różnym innym formom pomocy, hospitalizacja ta może być jak najkrótsza, bo po niej pacjent trafia do CZP, w którym dostaje pomoc w zdrowieniu. Dawna psychiatria skupia się na leczeniu człowieka z choroby. W leczeniu środowiskowym celem jest prowadzenie pacjenta ku zdrowieniu i utrzymywaniu go w tym zdrowiu. W związku z tym, centra zatrudniają doradców zawodowych i pracowników socjalnych, którzy pomagają chorym wrócić do nauki, czy do pracy. To ważne, bo praca ma terapeutyczną moc - pozwala skupić się na tym, co jest do zrobienia, spełniać się, czuć się potrzebnym, być niezależnym finansowo. Poza tym CZP zatrudniają asystentów zdrowienia - to osoby, które doświadczyły kryzysu psychicznego, opanowały go, przeszły przez odpowiednie szkolenie, żeby pomagać ludziom w kryzysie i ich bliskim. Są one wzorem na to, że z załamaniem psychicznym można sobie poradzić. Mogą pomóc w rozpoznawaniu objawów, które zwiastują kryzys np. bezsenność czy odczuwanie nieuzasadnionego lęku. Wielu pacjentów poddaje się na początku kryzysu. Mają poczucie, że ich choroba jest nieuleczalna, że społeczeństwo ich nie chce. W ostrej fazie załamania, ważna jest pomoc lekarzy, którzy mogą złagodzić jego skutki farmakologicznym wsparciem, ale przychodzi moment, gdy trzeba zawalczyć o siebie. Czytaj: Dorośli w kryzysie mają już jakąś pomoc, dzieci i młodzież zostawieni sami sobie>> I uwierzyć, że można żyć zdrowo, być matką, mężem, pracownikiem... ? Tak. Jest taki słynny amerykański psychiatra Daniel Fisher, który doświadczył kryzysu w wieku 20. lat po tym, jak zostawiła go żona. Trafił do szpitala, gdzie zdiagnozowano u niego schizofrenię. Kiedy odwiedził go szwagier, powiedział mu, że kiedyś chciałby zostać psychiatrą a szwagier odpowiedział: wierzę w ciebie, uda ci się. I te słowa stały się dla Fishera motorem do działania i walki z samym sobą o siebie. Mówi w wywiadach, że powrót do nauki nie był łatwy, ale udało się osiągnąć cel. Teraz jeździ po świecie i opowiada jak ważne dla osoby w kryzysie jest otoczenie wsparciem, towarzyszenie. Psychiatrzy często twierdzą, że rozmowa jest pierwszą pomocą w kryzysie, ale są stany, w których trudno wydobyć z siebie słowo. Porozumiewamy się na poziomie energetycznym, więc obecność drugiego człowieka otwartego na nas, może być bezcenna, nawet jeśli oboje milczymy. Wszystkich ludzi doświadczających kryzysu łączy silne odczuwanie emocji. Każdy, kto doświadczył psychozy wie, że jest ona, jak sen na jawie i że jak ze snu można się z niej obudzić. Drugi człowiek może bardzo w tym pomóc. Ważne jest to, że w centrach bezpłatnie mogą dostać pomoc osoby, które są nieubezpieczone. Do CZP można się zgłosić z diagnozą schizofrenii, depresji, choroby afektywnej dwubiegunowej ale też, kiedy doświadcza się załamania związanego z utratą bliskiej osoby, czy zwolnieniem z pracy. Tych drugich pacjentów jest obecnie więcej, niż zwykle. Ludzie tracą pracę, umierają im bliskie osoby, z którymi nawet nie mają jak się pożegna. No, ale na pewnie leczenie w CZP jest droższe niż w poradniach? O nie, ono znacznie bardziej się opłaca. Dzięki takiej terapii jest wielka szansa utrzymać pacjentów w staraniach o wspólne dobro, bez skazywania ich na renty i utrwalanie w kryzysie. Takie pomaganie jest więc poza innymi zaletami korzystne finansowo. Rewolucja w psychiatrii, czyli pilotaż w centrach zdrowia psychicznego - czytaj tutaj>> Czy to dzięki Centrom Zdrowia Psychicznego dokonuje się transformacja leczenia ze skoncentrowanego na izolacji w szpitalu na rzecz aktywnej pomocy im w środowisku zamieszkania? Oczywiście, bo one proponują opiekę blisko domu, dostępną, szybką, włączającą w terapię bliskich, podążającą formami pomocy za dynamiką kryzysu. Na początku może być ona skoncentrowana na wspieraniu przez psychiatrę i psychoterapeutę a z biegiem czasu jej podstawą może stać się psychoterapia grupowa, w której jest miejsce na wymianę doświadczeń z osobami o podobnych problemach. Centra mogą działać elastycznie, bo ich budżet nie jest uzależniony od rozliczanych tzw. pełnych łóżek i liczby wizyt w poradni, ale od liczby mieszkańców w danym regionie. Nie obowiązują limity dla poszczególnych form pomocy, ale trzeba tak zorganizować opiekę, aby w każdej chwili przyjąć osobę, która zgłosi swój problem i zaopiekować się nią jak najlepiej. Liczy się człowiek, wspieranie go na różne sposoby, a nie rozliczanie pełnych łóżek czy wizyt u lekarza. W sytuacji, gdy psychiatria finansowana jest głównie na tzw. pełne łóżka, w szpitalu, wymusza to taką formę leczenia na lekarzach, przyjmowanie pacjentów do szpitala. To z zaniedbań kryzysów, które można było opanować szybką interwencją i z wymogów biorą się wielomiesięczne, czasem trwające ponad pół roku albo i dłużej hospitalizacje rujnujące życie tzw. wiecznym pacjentom. Nie wszyscy mamy jednak dostępu do takiej środowiskowej pomocy w centrach. Obecnie w 31 placówkach (CZP) opieka dostępna jest dla 11 procent mieszkańców Polski. Działają one w ramach pilotażu Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego. Pilotaż może mieć kłopoty finansowe wynikające z kryzysu finansowego związanego z COVID-19. W tym roku nie udało się otworzyć tyle CZP, ile zamierzano. Zgodnie z planem, program ma się zakończyć w połowie przyszłego roku. W petycjach, od których zaczęła się nasza rozmowa, pacjenci, ich bliscy, Polacy, którzy popierają ten projekt, proszą ministra zdrowia, żeby wsparł go swoimi decyzjami przedłużając do końca 2022 r. Chodzi o to, żeby z reformy nie zrezygnować, ale żeby dalej wprowadzać ją łagodnie, stopniowo, tak by takie leczenie było dostępne dla wszystkich potrzebujących do końca 2027 roku. Wcześniej w tej sprawie do ministra zdrowia swoje pismo skierowali lekarze psychiatrzy. Podpisało je 80 uznanych autorytetów. Prosili w nim o nowelizację ustawy o ochronie zdrowia psychicznego wprowadzającą ustawowe ramy niezbędne dla utworzenia i sprawnego funkcjonowania trzypoziomowego systemu opieki psychiatrycznej – dla dorosłych oraz dla dzieci i młodzieży. O ustalenie tzw. mapy drogowej, dalszych zmian systemowych w obszarze psychiatrii dorosłych oraz dzieci i młodzieży. W tych miejscach, w których działają centra już zauważa się mniej hospitalizacji, w tym mniej tych najbardziej dramatycznych, czyli bez zgody pacjenta. Taki chory jest w stanie ewidentnie wymagającym pomocy, nie jest w stanie złożyć nawet podpisu pod zgodą na leczenie, bo nie chce, choć niedawno próbował wyskoczyć z balkonu w przekonaniu, że umie latać, albo zaczął podcinać sobie żyły. Czytaj: RPO: Ochrona zdrowia psychicznego wymaga systemowej zmiany>> Co zawiera petycja od osób z doświadczeniem kryzysu psychicznego do ministra zdrowia? Możemy w niej przeczytać, że kryzysy w porę nierozwiązane łamią lub zabierają życie. O tym, że centra dają nadzieję na szybką, dobrą, przyjazną pomoc, że są odpowiedzialne za zapewnienie pomocy mieszkańcom określonego obszaru. Jest w niej apel do ministra o przyśpieszenie rozwoju sieci CZP i jego ukończenie, o zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia psychicznego do poziomu co najmniej średniego w Europie, tj. 5 proc. udziału w całości nakładów na ochronę zdrowia (obecnie jest to 3,4 proc.). Bez zwiększenia nakładów na psychiatrię nie da się skutecznie przeprowadzić reformy tej dziedziny medycyny a pacjenci często są pozbawieni odpowiedniej pomocy. Warto mieć na uwadze, że pod względem nakładów na zdrowie psychiczne Polska jest na przedostatnim miejscu w UE. W okresie pandemii wielu Polaków przeżywa kryzys psychiczny. Czy ktoś monitoruje ten proces i pomaga tym osobom choć w minimalnym stopniu? Myślę, że na takie statystyki jest za wcześnie. Zapewne pełniejszy obraz będziemy mieli, kiedy skończy się ten rok. O tym, jak pandemia zmieniła pracę w wolskim CZP rozmawiałam z Katarzyną Stankiewicz, która je prowadzi. Powiedziała, że liczba nowych pacjentów przychodzących do Punktu Zgłoszeniowo Koordynacyjnego w stosunku do 2019 r. wzrosła w kwietniu i maju 2020 r. o około 20 proc. Wówczas także zwiększyła się liczba wizyt dzięki wprowadzeniu teleporad. Warto zwrócić uwagę na to, że wiele Poradni Zdrowia Psychicznego w czasie lockdownu, całkowicie zamknęło się na nowych pacjentów, a jej centrum w tym czasie ich przyjmowało. Na początku pandemii w CZP było więcej interwencji kryzysowych związanych z izolacją, samotnością, napięciami rodzinnymi, lękiem o pracę, zdarzały się też myśli samobójcze. W kwietniu, maju i czerwcu wzrosło o 20 proc. także zainteresowanie pacjentów pomocą w koszalińskim Centrum Zdrowia Psychicznego, kierowanym przez dr Izabelę Ciuńczyk. Zapytałam ją o to, komu, i jakiej pomocy udzielało CZP? Odpowiedziała mi, że pierwsza grupa, to osoby z zaburzeniami adaptacyjnymi z powodu konsekwencji pandemii - śmierci bliskiej osoby, zwolnieniem z pracy, zmniejszeniem wynagrodzenia i kredytami do spłaty. Druga grupa, to osoby za zaburzeniami lękowymi i/lub depresyjnymi wywołanymi niewiadomą jaką była sama pandemia, czy umrzemy, jak będziemy chorować, co nam grozi itp. oraz izolacja, brak kontaktu z bliskimi, zwłaszcza w okolicy Świąt Wielkanocnych. Trzecia grupa, to obecnie zwiększająca się liczba osób proszących o zaświadczenie, że nie mogą nosić maseczki. Czwartą są medycy. CZP współpracuje bowiem z Izbami: pielęgniarską i lekarską. W tym przypadku, pomoc głównie opiera się na dyżurach psychologów, służących rozmową. Piąta i najmniejsza grupa, to osoby z kryzysem psychotycznym dotyczącym pandemii. Pani doktor miała pacjenta, który zamknął żonę i dzieci w domu na wsi, w przekonaniu, że wirus, to spisek Chin. Irena Lipowicz, Ewelina Nojszewska, Sebastian Sikorski Sprawdź POLECAMY Jest pani autorką wstrząsającego i znakomitego reportażu „Spałam w palarni”. Jak się tam spało i dlaczego akurat tam? Przy ścianie były fotele, które rozkładały się jak w kinie. Wieczorem, kiedy zaczynała się cisza nocna, brałam ze sobą kołdrę i poduszkę i kładłam się na ich siedzeniach. Pielęgniarki na początku protestowały, próbowały mnie namówić, żebym poszła do łóżka. Broniłam się tłumacząc, że przecież palarnia jest miejscem, z którego można korzystać całą dobę. W końcu machnęły ręką, być może dochodząc do wniosku, że można dać mi spokój, bo przecież nic złego nie robię. Spałam w palarni, bo miałam tam namiastkę wolności. To jedyne miejsce na całodobowym oddziale, które nie przypomina szpitala. Poza fotelami była tam duża metalowa popielniczka i stary wentylator, który szumiał nieudolnie mieszając powietrze. Rano budzili mnie pacjenci, którzy jako pierwsi przychodzili na papierosa wśród nich jeden z moich ulubionych, który twierdził, że jest milionerem i że kiedyś, jak stąd wyjdziemy, pojedziemy do jego mieszkania w Paryżu, gdzie razem będziemy palić cygara. Lubiłam też siedzieć w palarni w dzień. Ludzie stawali się tam jakby zdrowsi, jak za dotknięciem różdżki przechodząc przez jej skrzypiące drzwi. W pacjentach szpitala podobała mi się ich wrażliwość, szczerość, nieprzewidywalność. Osobom w kryzysie, zwłaszcza w psychozie spadają wszystkie maski, które zazwyczaj nosimy, by się chronić lub by coś wymusić na innych. Tam spotyka się tzw. ludzi w prawdzie. Rozmawia się o najważniejszych rzeczach miłości, marzeniach, czasem o polityce. Poza tym nigdzie chyba nikt nam nigdy tutaj nie zada pytania, czy rano biorąc prysznic widziałam na stopach Freuda. Krąży przekonanie, że kryzysów doświadczają ludzie wybitnie zdolni, inteligentni? Czy pani doświadczenie to potwierdza? Różnie z tym bywa. Są pacjenci, którzy studiują prawo i przynoszą stosy kodeksów do sali terapii, żeby przygotować się do egzaminu. Są biolodzy, filolodzy, fizycy. Pamiętam informatyka, któremu wydawało się, że jest komputerem. Miałam na sali tłumaczkę z języka chińskiego. Ale jest też wielu takich, których przed laty choroba wyrwała z życia i nie udało im się skończyć studiów, żadnej szkoły. I tacy o których nic nie wiadomo, bo są zatopieni w swoim świecie równoległym. Wiele osób w ogóle się nie odzywa. Niektórzy wydają nic nie znaczące dźwięki. Część pacjentów spędza całe dnie w łóżku. Myślę, że tym, co łączy tych ludzi nie jest inteligencja, niesamowita wyobraźnia, czy wybitne zdolności, ale wielka wrażliwość, ogromna czułość na emocje płynące z otoczenia. Szpital zabiera pacjentom wolność, oducza podejmowania decyzji. Na oddziale zamkniętym jest gorzej, niż w więzieniu, bo nie można wyjść nawet na korytarz. Szpital to izolatki, przywiązywanie pasami do łóżka, jeśli pacjent zaczyna zachowywać się w sposób, w jakim trudno go opanować, np. uderza głową w ścianę albo przypala się zapalniczką. Widziałam szpital w Wielkiej Brytanii, gdzie jest mniej więcej tyle samo personelu, co pacjentów, więc jeśli ktoś potrzebuje rozmowy zawsze znajdzie się ktoś, kto go wysłucha, a gdy zaczyna być nadpobudliwy jest ktoś, kto go uspokoi. Każdy pacjent ma swój pokój a przestrzeń przypomina dobrej klasy hotel. Szpital otacza ogród, ale przy każdym oddziale jest też wyjście na taras z trawą i roślinami w doniczkach. W naszych szpitalach często nie ma żadnej terapii, a jeśli już jest, to muzykoterapia albo psychorysunek. Tam w Anglii ludzie są przygotowywani do życia po wyjściu ze szpitala - wspólnie gotują, grają w tenisa stołowego, mają siłownię, zajęcia mindfulness. Na obiad jest kilka dań do wyboru a po kolacji wystawia się owoce, przez cała dobę jest dostęp do kawy i herbaty oraz do wody niegazowanej. U nas po kolacji wystawia się pokrojony na kromki chleb i gar kompotu, w którym wszyscy grzebią. Kiedyś napiłam się tego kompotu wprost z łyżki wazowej i nabawiłam się dotkliwego zakażenia. Obecnie, gdy jestem w świecie zdrowych, zawsze wpadam w zachwyt, kiedy mogę być w kinie, filharmonii, czy na plaży ciesząc się z tego, że tego doświadczam. Wielu ludziom, niestety, szpital daje poczucie bezpieczeństwa. W świecie poza nim nie widzą miejsca dla siebie. Spycha się ich bowiem na margines. Siedzą samotnie w swoich pokojach, z których coraz rzadziej wychodzą, albo często wracają do szpitala. Irena Lipowicz, Ewelina Nojszewska, Sebastian Sikorski Sprawdź POLECAMY Czy można tego uniknąć? Poznałam niedawno 33-letniego znakomitego architekta z diagnozą schizofrenii. Wyraził zgodę, żeby opowiedzieć historię jego choroby. Miał już cztery ciężkie załamania psychiczne – w szpitalu był trzy razy. Schizofrenia ma zwykle sinusoidalny przebieg, po zaostrzeniu objawów, osoby jej doświadczające wracają często do zdrowia i mogą normalnie funkcjonować. Kiedy kończył przedostatni rok studiów z bardzo dobrymi wynikami, choroba znowu nawróciła. Był tak niesamodzielny, że matka musiała go myć pod szpitalnym prysznicem. Znany profesor powiedział wtedy jego rodzicom: Macie wspaniałego syna, ale musicie szukać innej alternatywy leczenia. I wyleczyli go w niepublicznej przychodni. Tyle, że nie każdego stać na psychiatrę i terapię prywatnie. Uznani profesorowie biorą 400 zł za godzinę, a wizyta u psychiatry kosztuje nawet 250 zł. Prywatny szpital, to koszt prawie 15 tys. zł za dwa tygodnie w pokoju jednoosobowym. Teraz ten chłopak robi międzynarodową karierę, dzięki temu, że jego amerykański szef rozumie problemy osób chorujących psychicznie. Można więc powiedzie, że w trójkę pokonali chorobę: syn, jego ojciec, który na leczenie wydał wszystkie oszczędności i pracodawca. Nasi pracodawcy nie rozumieją tego, że nawet po ciężkim kryzysie można i trzeba wrócić do pracy? Dlaczego w Polsce takie chore, ale zdolne osoby są stygmatyzowane? W amerykańskich firmach często jest polityka różnorodności, która polega na tym, że zatrudnia się osoby, które wnoszą różną energię, możliwości, wrażliwość, odmienne doświadczenia. Jest miejsce dla osób z różnych kultur, o różnej orientacji seksualnej, różniących się wiekiem, kolorem skóry i także dla osób z doświadczeniem kryzysu. U nas bywa różnie. Wszystko zależy od człowieka, który danym miejscem zarządza i decyduje z kim chce pracować, a z kim nie. Ja po obu półrocznych hospitalizacjach mogłam wrócić do pracy i dostałam w niej od szefowej ogromne wsparcie. Zdjęła ze mnie część dawnych obowiązków w trosce o to, żebym się nie przemęczała. Byłam wtedy sekretarzem redakcji magazynu o podróżach a osobą, która wyciągnęła do mnie rękę była Paulina Stolarek-Marat, obecnie red. nacz. Zwierciadła. Ostatnio do Fundacji eFkropka w której działam, skupiającej głównie osoby po kryzysie pomagające ludziom, którzy w kryzysie trwają i ich bliskim, zgłosiła się kobieta z prośbą o warsztaty w jej firmie. Chciała przygotować pracowników na powrót ich koleżanki ze szpitala psychiatrycznego. Zazwyczaj jednak ludzie nie chcą pracować z takimi ludźmi. Prowadzenie dokumentacji medycznej z RSQ Doctor pomaga przeprowadzić wywiad z pacjentem prawidłowo – aplikacja ma zaimplementowany gotowy formularz wywiadu będący elementem profilu pacjenta, do którego wpisujesz jego wszystkie dane i wprowadzasz wyniki badań. Tam znajdziesz większość z tych pytań. Czy potwierdzą się zarzuty dotyczące rzekomego znęcania się nad dziećmi przebywającymi w Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie, prowadzonego przez siostry prezentki? Wirtualna Polska przeprowadziła śledztwo dziennikarskie, z którego wynika, że pracownice ośrodka pod Krakowem od lat znęcają się nad swoimi wychowankami. Szczególnie okrutnie miały traktować dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. Do reportażu odniosło się Ministerstwo Sprawiedliwości, oświadczenie w tej sprawie opublikował także Rzecznik Praw Obywatelskich. Głos zabrałli także: siostry prezentki i treściByłe pracownice DPS-u opowiadają o znęcaniu się nad dziećmiKoszmar wychowanków małopolskiej placówkiDo jakich czynów miało dochodzić w Jordanowie?Kiedy można stosować przymus bezpośredni?Prokuratura przygląda się ośrodkowi w JordanowieRzecznik praw obywatelskich o DPS-ie w JordanowiePrezentki komentują doniesienia medialne Byłe pracownice DPS-u opowiadają o znęcaniu się nad dziećmiPrzywiązywanie dzieci do łóżka, bicie mopem i zamykanie podopiecznych w klatce to tylko niektóre oskarżenia, jakie padły pod adresem jednej z sióstr prezentek z Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie pod Krakowem. Do sieci wyciekły bulwersujące zdjęcia i nagrania, na których widać maltretowane wychowanki małopolskiego ośrodka. O znęcaniu się nad dziećmi w jordanowskiej placówce doniósł serwis Wirtualna Polska. Reporterom udało się dotrzeć do pięciu kobiet, które w różnym czasie były zatrudnione w DPS-ie. Ich relacje ukazały się w formie reportażu. Zostały także opatrzone materiałami świadczącymi o ogromnej skali przemocy w podkrakowskiej wychowanków małopolskiej placówkiW jordanowskim Domu Pomocy Społecznej przebywa 47 wychowanków – osoby dorosłe i nieletnie, w tym ponad 40. dziewczynek i kobiet do 25. roku życia z niepełnosprawnością umysłową. Placówkę prowadzą siostry prezentki, czyli Zgromadzenie Panien Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Do ośrodka trafiają podopieczni z tzw. trudnych rodzin, często patologicznych, zaniedbywani przez własnych rodziców i niemający perspektyw na szczęśliwy dom. Są umieszczani w DPS-ie, ponieważ nie mogą liczyć na opiekę ze strony najbliższych. Wiesz coś o zabójstwie, zagrożeniu lub targnięciu się na życie kobiety? Zgłoś problemJednak w podkrakowskiej placówce życie dzieci nie uległo poprawie, wynika z reportażu Dariusza Farona i Szymona Jadczaka pt. „Piekło u zakonnic. Bicie, wiązanie, zamykanie w klatce. Horror dzieci w DPS pod Krakowem”. Wręcz przeciwnie, dni niektórych dziewczynek miały zamienić się w jordanowskim ośrodku przebywa wiele dzieci z niepełnosprawnością intelektualną lub fizyczną. Niektóre z nich mają niepełnosprawność w stopniu głębokim i wymagają szczególnej opieki. Ich zachowanie odbiega od normy i może spotkać się z brakiem zrozumienia ze strony społeczeństwa. Nie powinno ich jednak spotykać to, co miało dziać się w jakich czynów miało dochodzić w Jordanowie?Dziennikarze WP opublikowali zdjęcia, które mrożą krew w żyłach. Na jednym z nich widać rosłą dziewczynkę w pielusze, która prawdopodobnie ma związane za plecami ręce. Inna fotografia przedstawia dziecko przywiązane do ramy łóżka. Innym razem obiektyw kieruje się w stronę klatki z metalowymi szprychami, prawdopodobnie zrobionej ze starego, piętrowego łóżka. Materiałom towarzyszy nagranie, na którym można zobaczyć osobę przebywającą w takim ciasnym więzieniu i kulącą się pod kocem. Według ustaleń dziennikarzy przemocy miała dopuszczać się przede wszystkim siostra Alberta (jedna z opiekunek). Z kolei dyrektorka ośrodka, siostra Bronisława, została oskarżona o poplecznictwo. Osoby te usłyszały zarzuty reportażu dowiadujemy się o dziewczynce, która została pobita mopem, była kopana w twarz i głodzona, a także o kobiecie z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu głębokim, która próbowała uciec z ośrodka. Po tym incydencie na ogrodzeniu biegnącym wokół placówki miał pojawić się drut kolczasty. Z ustaleń dziennikarzy wynika, że ośrodek jest nadzorowany przez Starostwo Powiatowe w Suchej Beskidzkiej i Urząd Wojewódzki w co miesiąc ponad 7 tys. nastolatków w Polsce próbuje popełnić samobójstwoKiedy można stosować przymus bezpośredni?W świetle prawa w sytuacji, gdy dziecko zagraża sobie lub innym, można zastosować tzw. przymus bezpośredni. Jednak tego typu środki działania stanowią ostateczność i wolno po nie sięgać tylko wówczas, gdy inne metody zawiodą, a zgodę na nie wyrazi osoba do tego uprawniona. Przymus bezpośredni stanowi formę agresji i przemocy, której należy unikać. O tym, kiedy można się do niego uciec, mówi rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 21 grudnia 2018 r. w sprawie stosowania przymusu bezpośredniego wobec osoby z zaburzeniami psychicznymi. Używanie przemocy godzi w prawa człowieka, a także może stać się źródłem traumy, które jeszcze bardziej pogłębią problemy psychiczne dziecka.– Przymus bezpośredni zgodnie z prawem stosuje się w sytuacjach zagrażających zdrowiu i życiu osób. Polega na unieruchomieniu poprzez kontakt fizyczny, np. trzymanie za ręce. Ważne, aby przed każdą taką sytuacją poinformować osobę o zamiarze zastosowania przymusu, który powinien trwać tylko w czasie zagrożenia, z użyciem adekwatnej do sytuacji siły (jak najmniejszej). Użycie sznura czy klatki jest niedopuszczalne – to łamanie prawa, znęcanie się – komentuje w rozmowie ze Stroną Kobiet Tomasz Kosmalski, oligofrenopedagog pracujący z osobami z niepełnosprawnością intelektualną i ze spektrum autyzmu. Aby można było zastosować przymus bezpośredni, muszą zajść określone okoliczności. Do tego typu metod uciekają się placówki i ośrodki zatrudniające lekarzy.– Gdzie stosuje się przymus? W miejscach lub ośrodkach zatrudniających lekarza, który każdorazowo wyraża zgodę na takie czynności. Kiedy nie można stosować przymusu? Wtedy, kiedy nie ma w ośrodku lekarza oraz kiedy nie ma jego zgody, a także gdy występują przeciwwskazania zdrowotne danej osoby – tłumaczy Tomasz przygląda się ośrodkowi w JordanowiePo publikacji WP temat maltretowania dzieci przebywających w Jordanowie został nagłośniony także przez inne media. Sprawą zajęła się prokuratura.– Opiekunka usłyszała trzy zarzuty. Dwa dotyczą znęcania się nad osobami nieporadnymi. Trzeci zarzut dotyczy naruszenia nietykalności – mówi Krzysztof Dratwa z Prokuratury Okręgowej w Krakowie cytowany przez Gazetę ośrodka postawiono z kolei zarzut poplecznictwa – miała namówić jedną z osób do wycofania już złożonego zgłoszenia do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Obie kobiety objęto dozorem policyjnym. TVN 24 ustaliło, że „śledczy wystąpili do sądu o przeniesienie jednej z dziewczynek do innego ośrodka w celu zapewnienia jej bezpieczeństwa”, a sąd przychylnie rozpatrzył ten wniosek. TVN 24 poinformowało również, że siostry zakonne nie przyznały się do winy, a w ciągu dwóch lat od wybuchu pandemii (od marca 2020 r.) w ośrodku nie miała miejsca ani jedna kontrola instytucji kontrolnej. Samo śledztwo znajduje się na wczesnym w sprawie publikacji wychowanków jordanowskiej placówki zabrał Michał Woś, wiceminister sprawiedliwości (Solidarna Polska, KP PiS).– Natychmiast trzeba interweniować. Wysłałem też ten tekst do Rzecznika Praw Dziecka. Na pewno tutaj potrzebne są odpowiednie instytucje kontrolne Ministerstwa Sprawiedliwości, ale też informacja trafi do Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej, żeby dokładnie sprawdzić wszystko, co ten tekst pokazuje i sytuację w tym DPS-ie – zadeklarował w rozmowie z WP dodał minister, „chodzi o to, żeby chronić dobre imię tysiąca, a może i więcej zakonnic, które dobrze wykonują swoją pracę i z miłości codziennie oddają się pomocy bliźnim”. – Ten przypadek trzeba z pewnością dogłębnie wyjaśnić. Horror, jeżeli taki jest – przerwać i wyciągnąć konsekwencje – mówił wiceminister po zapoznaniu się z materiałem WP.– Domy pomocy społecznej są kontrolowane przez Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej, bo to ono organizuje ten system. One bardzo często są prowadzone albo przez samorządy, albo przez różne prywatne fundacje, instytucje, przedsiębiorstwa, też przez Kościół – wyjaśnił też, że „należy zrobić wszystko, aby wyjaśnić, co dzieje się w Jordanowie”. Dodał też, że „muszą być wyciągnięte konsekwencje”. Jednocześnie podkreślił, że „sam spotykał się z siostrami zakonnymi, które pięknie realizują opiekę nad bliźnim”.Bullying – agresja dzieci wobec rówieśników. Psycholog wyjaśnia, jakie są tego skutkiMinister nie wykluczył, że sprawą ośrodka w Jordanowie zajmie się prokurator generalny. Na razie prowadzi ją prokuratura regionalna w Suchej Beskidzkiej. Michał Woś podał także przykład interwencji w sprawie Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Renicach, która zaowocowała zmianą przepisów praw obywatelskich o DPS-ie w Jordanowie13 czerwca oświadczenie w sprawie nieprawidłowości w DPS-ie w Jordanowie pod Krakowem opublikował także Rzecznik Praw Obywatelskich. Jak czytamy w oświadczeniu:– Zainteresowanie i niepokój Rzecznika Praw Obywatelskich wzbudziła nagłośniona przez media sytuacja dzieci – mieszkańców Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci i Młodzieży w Jordanowie. (...) Wobec powagi zarzutów związanych z funkcjonowaniem placówki, wskazujących na zagrożenie dobra wychowanków i naganne przypadki naruszenia praw i godności dzieci, Biuro RPO prosi Urząd Województwa Małopolskiego o podjęcie działań nadzorczych i kontrolnych, ze szczególnym uwzględnieniem stanu przestrzegania praw wychowanków placówki oraz przedstawienie informacji o poczynionych komentują doniesienia medialneDo sprawy w DPS-e odniosły się również same prezentki. Warto podkreślić, że ich zgromadzenie działa nie tylko w Jordanowie, ale prowadzi także: Rodzinny Dom Dziecka w Łukowicy (Małopolska), szkoły podstawowe w Krakowie i Rzeszowie oraz przedszkola w Warszawie, Bukownie (Małopolska) i Świdnicy (Dolny Śląsk). - Nasze zgromadzenie deklaruje pełną współpracę z instytucjami państwowymi, które badają tę sprawę. W moim mniemaniu te zarzuty to bzdury – skomentowała w rozmowie z Onetem postawione prezentkom zarzuty matka Anna Telus, przełożona generalna Zgromadzenia Panien Ofiarowania Najświętszej Maryi udała się do Jordanowa, aby wyjaśnić sprawę. Jak zapewnia, jej zgromadzenie pomaga dzieciom, a nie znęca się nad nimi. Przełożona utrzymuje, że afera, jak wybuchła w związku z jordanowskim DPS-em, stanowi efekt dziennikarskiej nagonki, którą zainicjował jeden ze zwolnionych pracowników ośrodka. Prezentka apelowała także do mediów: „pamiętajcie, że żaden wyrok jeszcze nie zapadł”.Onet poprosił również o komentarz jednego z autorów reportażu WP, Szymona Jadczaka. Ten wypowiedział się krótko. W jego ocenie „siostra Telus kłamie”. - Zacznijmy od tego, że żaden z pracowników nie został zwolniony. Pracownicy zwolnili się sami po tym, jak zobaczyli, jak traktowane są dzieci przez zakonnice. Pracownicy widzą, że zakonnice źle traktują dzieci, dlatego się zwalniają. Nie na odwrót – zaznaczył reporter w wypowiedzi dla Onetu. Przypomniał także o zarzutach postawionych przez prokuraturę, w tym zarzucie utrudniania śledztwa, jaki usłyszała siostra Bronisława, która zarządza jordanowskim DPS-sem. (Oprócz niej zarzuty postawiono drugiej z trzech sióstr pracujących w placówce.) Jak poinformował Onet wojewoda małopolski, Łukasz Kmita, 3 czerwca rozpoczęła się kontrola w Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie. Tego dnia ośrodek odwiedzili pracownicy Wydziału Polityki Społecznej Małopolskiego Urzędu domową apteczkęMateriały promocyjne partnera Dzięki zastosowaniu poduszki obracanie pacjenta nie będzie wymagało dużej siły, a dla osoby leżącej czynność ta będzie zdecydowanie bardziej komfortowa. Wymiary: 49cm x 41,5cm x 10,6cm. Funkcjonalność produktu: Umożliwia obracanie pacjenta przez opiekuna bez konieczności dźwigania. Pomocna w profilaktyce powstawania odleżyn Przywiązywanie nóg do łóżka, policzkowanie, szturchanie – tak w skrajnych sytuacjach wyglądają narodziny dziecka na polskich porodówkach. Fundacja Rodzić po Ludzku ujawnia fakty na temat braku profesjonalnej opieki powinni przestrzegać Standardu Opieki OkołoporodowejFundacja Rodzić po Ludzku, która monitoruje warunki na polskich porodówkach, nagłośniła problem złego traktowania kobiet w połogu. Dzięki zabiegom organizacji 10 lat temu na polskich oddziałach położniczych i salach porodowych wprowadzono Standard Opieki Okołoporodowej. Szpitale powinny przestrzegać wytycznych, zawartych w rozporządzeniu ministerstwa zdrowia. Jednak nie wszyscy medycy stosują się do zaleceń. W niektórych placówkach medycznych podczas porodów dochodzi do skandalicznych sprawdziła, jakie podejście do kobiet rodzących w pandemii mają położne, lekarze i pielęgniarki. Zrealizowała badanie, które objęło 10 257 kobiet rodzących w okresie od marca 2020 do lutego 2021 roku. Swoje spostrzeżenia Fundacja Rodzić po Ludzku opisała w raporcie pt. „Opieka okołoporodowa podczas pandemii COVID-19 w świetle doświadczeń kobiet i personelu medycznego”. Wyniki analizy są kobiety padają ofiarą przemocy położniczejDla wielu kobiet poród jest ciężkim i dramatycznym przeżyciem. Na porodówkach dochodzi do licznych nadużyć, przemocy słownej, a nawet fizycznej. W skrajnych sytuacjach medycy potrafią być bardzo brutalni. W latach 2020-2021 najgorszego traktowania doświadczyło blisko 1600 uczestniczek badania. 8 kobiet na porodówkach zostało spoliczkowanych, od 17 wymuszono łapówki, 29 szturchano, 42 rodzącym przywiązano nogi do łóżka, a 76 grożono. Aż 194 przyszłe matki zmuszono siłą do rozłożenia nóg w czasie parcia, 332 osoby szantażowano, a 877 kobiet zostało wyśmianych. Przedmiotem kpin może stać się owłosienie łonowe, kształt piersi czy brodawek. Wyśmiewanie nagiej kobiety w intymnej sytuacji związanej z porodem jest niedopuszczalne. Takie zachowanie wobec ciężarnej nazywane jest przemocą położniczą.„Mimo ogólnej dobrej oceny komunikacji co piąta kobieta rodząca w pandemii usłyszała w szpitalu niestosowny komentarz, co dziesiąta doświadczyła krzyku i wyśmiewania ze strony personelu, 3% było szantażowanych, a 2% podczas parcia na siłę rozkładano nogi” – informuje Fundacja Rodzić po Ludzku w raporcie. Niektórym kobietom odbiera się prawo decydowania o porodzieKobiety na porodówkach często nie są informowane o tym, co się z nimi dzieje, a medycy podejmują za nie decyzje dotyczące ich ciała. W dalszym ciągu w wielu szpitalach odmawia się ciężarnym prawa do podmiotowości i decydowania o sobie. „Nadal jednak nie we wszystkich placówkach szanuje się podmiotowość kobiety, jej prawo do informacji i decydowania, do wyrażenia zgody na wykonanie określonych czynności czy zabiegów. W pandemii tylko ⅔ kobiet było pytanych o zgodę na podanie kroplówki ze sztuczną oksytocyną, tylko połowę badanych pytano, czy wyrażają zgodę na dokarmianie dziecka mieszanką. Mniej niż połowa kobiet miała pełną wiedzę o przebiegu porodu, o zabiegach wykonywanych przy dziecku, o swoim stanie zdrowia, o stanie zdrowia dziecka oraz na temat tego, kto sprawuje nad nimi opiekę” – można przeczytać w Gdy rodziło się moje pierwsze dziecko, miałam wywołany poród naturalny kilka dni po terminie. Nikt mnie nie zapytał, czy tego chcę. Ponieważ poród nie odbył się o czasie, przebywałam na oddziale patologii. Obok mnie leżała dziewczyna, która cały czas płakała. Personel miał do niej pretensje, że „zawraca mu głowę”. Mówili, że „poród jeszcze się nie zaczął i nic się nie dzieje”. Lekarka zapytała tę kobietę, „czy opychała się kurczakami przez całą ciążę, skoro tyle przytyła” – mówi Stronie Kobiet Beata, która leżała na jednej z mazowieckich porodówek. – Mnie przed porodem badała grupa studentów. Nie pamiętam, żeby ktoś mnie uprzedził, że takie badanie będzie miało miejsce. Było to dla mnie bardzo traumatyczne przeżycie – dodaje nasza ubolewa nad tym, że została skierowana na poród naturalny, mimo że jej dziecko ważyło ponad 4 kilogramy. Skończyło się to cesarskim cięciem i zamartwicą zagrażającą życiu noworodka. (Zamartwica jest ciężkim stanem dziecka, wynikającym z niedoboru tlenu.) Nasza rozmówczyni podkreśla, że „nikt niczego jej nie tłumaczył”. Pierwszy poród zapamiętała jako bardzo bolesny. Cierpiała także bezpośrednio po urodzeniu dziecka, ale na ból podawano jej tylko nie wiedzą, jak reagowaćWedług Beaty w najtrudniejszej sytuacji znajdują się pacjentki, które rodzą pierwszy raz i nie mają jeszcze doświadczenia z oddziałami położniczymi. Często nie wiedzą, o co zapytać personel medyczny i jak reagować na łamanie swoich Jeśli pierworódki nie są pyskate, a trafią na taki skład lekarski jak ja, mogą zostać bardzo źle potraktowane. Odradzałam przyjaciółkom rodzenie w tym samym szpitalu co ja, bo chciałam zaoszczędzić im traumy, z którą sama musiałam się zmierzyć – wspomina takich kobiet jak ona mogą służyć przyszłym matkom za przestrogę. To sygnał, aby z rozwagą dobierać szpital, w którym odbędzie się poród i poszukać opinii na jego temat jeszcze przed połogiem. Warto także poświęcić czas na znalezienie empatycznej Dopiero drugi poród uświadomił mi, jak źle byłam traktowana. Po drugim cesarskim cięciu idealnie dobrano mi leki. Dlatego wiem, że to nie powinno tak boleć. Odkryłam, że... można rodzić po ludzku. Po pierwszej cesarce marzyłam o powrocie do domu, po drugim porodzie – wręcz przeciwnie, nie czuła się już zagrożona i zostałam dłużej w szpitalu – relacjonuje Beata. – Teraz wiem, że istnieją wspaniałe szpitale, lekarze i położne przywracające nadzieję osobom po traumatycznych porodach. Po urodzeniu drugiego dziecka dowiedziałam się, że na porodówce może być miło i bezpiecznie, a poród nie musi odbywać się w bólu. Można czerpać radość z narodzin dziecka pełnymi garściami. Taki personel zasługuje na medal – dodaje nasza zmieniło się w pandemii?Fundacja Rodzić po Ludzku podkreśla, że w porównaniu z sytuacją kobiet rodzących w latach 2017–2018, „wyraźnie widać, że z roku na rok w szpitalach i na oddziałach położniczych Standard jest coraz lepiej realizowany”. Nie oznacza to jednak, że wszystkie przyszłe mamy mogą czuć się komfortowo na oddziałach położniczych. Zgodnie ze Standard Opieki Okołoporodowej bliska osoba kobiety w ciąży powinna mieć możliwość bycia przy porodzie. W 2017 i 2018 r. drugi rodzic był obecny przy ponad w 80% przypadków, ale w pandemii na porodówkę wpuszczono tylko co trzeciego partnera – ponad 60% kobiet musiało rodzić bez bliskiej osoby obok. Ponadto tylko 90% uczestniczek badania mogło skorzystać z prawa do kontaktu matki z dzieckiem skóra do skóry, a tylko co druga mama (48%) po porodzie fizjologicznym skorzystała z prawa do dwugodzinnego, nieprzerwanego kontaktu z że Standard Opieki Okołoporodowej gwarantuje kobietom w połogu prawo do jedzenia i picia, to z tych przywilejów cieszyło się odpowiednio 28% i 85% rodzących. Komfort pacjentek zmniejszał także obowiązek noszenia pandemii personel medyczny częściej uczył rodziców opieki nad dzieckiem. Co trzecia osoba opiekująca się młodą mamą (32%) pokazywała, jak pielęgnować dziecko, a co czwarta (39%) tłumaczyła, jak karmić kobiety mogą decydować, jak ma wyglądać poród?Wyniki raportu na temat prawa ciężarnych do decydowania o przebiegu własnego porodu są dużo mniej optymistyczne. „W wielu szpitalach kobiety nadal nie mogą korzystać z zagwarantowanego prawa do decydowania o przebiegu swojego porodu, ograniczana jest ich aktywność podczas porodu, wiele kobiet musi leżeć i nie może samodzielnie wybrać wygodnej pozycji do rodzenia. W pandemii kobiety rzadziej mogły zmieniać pozycję, co trzeci poród w II okresie był prowadzony w sposób zmedykalizowany, a parcie odbywało się w pozycji płasko na plecach na polecenie personelu. Jak wynika z badania, 28,9% kobiet nie miało możliwości wyboru pozycji – pozycję wybrała osoba prowadząca poród, a kobieta nie mogła decydować” – napisano w pandemii porody stały się bardziej zmedykalizowane niż przed jej wybuchem. Co drugiej kobiecie rodzącej w sposób naturalny nacięto krocze (50,6%), a 64% ciężarnych podano kroplówkę ze środkiem na przyspieszenie porodu (ze sztuczną oksytocyną).Według Fundacji Rodzić po Ludzku sytuacja kobiet na polskich porodówkach zmienia się na lepsze. W 2018 r. 16% respondentek deklarowało, że miało poczucie, iż któreś z ich praw jest łamane, podczas gdy w 2021 r. odsetek takich kobiet spadł do 13%. Ponadto coraz więcej kobiet otwarcie opowiada o swoich ciężkich Uważam, że trzeba o takich rzeczach mówić. Dzięki temu kobiety czują się mniej samotne. Takie relacje jak moja mogą dać pierworódkom siłę, żeby nie dać się stłamsić – podkreśla Rodzić po Ludzku przypomina, co udało się usprawnić. W ciągu ostatnich kilku lat ubyło kobiet, które twierdzą, że pracownicy szpitala wykonywali pewne czynności niedelikatnie, bez ich zgody lub bez zapewnienia im prywatności i intymności. Jednak w dalszym ciągu w niektórych placówkach medycznych ciężko jest wdrożyć przepisy gwarantujące kobiecie prawo decydowania o przebiegu porodu i pozycji przyjmowanej podczas rodzenia. Nie wiadomo także, wobec ilu osób stosującą przemoc wobec ciężarnych wyciągnięto ofertyMateriały promocyjne partnera Szpital. Od dawna noszę się z zamiarem poruszenia tego tematu. W ostatnich dniach miałam okazję wysłuchać tylu opowieści mrożących krew w żyłach, że pomyślałam: już czas! Opowieść pierwsza: Pacjent (88 lat) trafia na oddział z nieunormowaną cukrzycą. Syn i synowa odwiedzający go następnego dnia stwierdzają, że mężczyzna jest przywiązany do łóżka. Pielęgniarka W salach operacyjnych oraz innych pomieszczeniach, w których podtlenek azotu jest stosowany do znieczulenia, nawiew powietrza odbywa się górą, a wyciąg powietrza w 20% górą i w 80% dołem i zapewnia nadciśnienie w stosunku do korytarza; rozmieszczenie punktów nawiewu nie może powodować przepływu powietrza od strony głowy pacjenta VfEJbH.